niedziela, 17 lipca 2011

sztylety.


Jak ostre sztylety i ostrza wbijające się w każdy skrawek mojego ciała. Nie da się tego opisać. Może dlatego, że nie można ubrać w słowa tego, co się czuje, robicie ze mnie potwora bez uczuć. Zabierzcie go ze mnie. Popadam w obłęd. Agresja to teraz moje drugie imię. Jestem złapana w pułapkę. Ciemną i krwawą, która zmusza mnie do złych postępowań i sprawia, że niszcząc Ciebie, niszczę siebie. To tortury, z których nie potrafię wyjść. Gasnę. Odurzona niepotrzebnymi słowami i czynami. Widzę swoją krew. Patrzę się i zaczynam się śmiać. Lubie ostrza, które mnie podobno niszczą. Ja nic nie czuję, nie czuję bólu zewnętrznego, dlatego wiem, że jestem szalona. Ból wewnętrzny jest o wiele gorszy. Nie można nad nim zapanować. Opanowuje całe ciało robiąc je bezsilnym, dlatego nie potrafię się ruszyć. Wiem, że nie umrę. To by było zbyt proste. Życie jest lepsze, męczysz się, wykrwawiasz, niszczysz. A śmierć? Zabijesz się i...nic.. koniec, nie cierpisz już. Dlatego wolę życie. Jestem psychiczna. Zawsze tak było i zawsze tak będzie. A więc niech ostrość sztyletów nasili się, bo nie potrafię jej ujrzeć. Chcę zobaczyć to obliczę, chcę choć raz spojrzeć śmierci w oczy i zobaczyć czy to gorsze cierpienie. Czuję, że otaczająca mnie ciemność nabiera ostrości. Ale to nie śmierć. To tylko krwotok wewnętrzny, który będzie trwał i trwał.. Az do końca nas.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz